Przedpołudnie było w Sienie, popołudnie w Pizie.
Wielokrotnie spotkałam się wcześniej z opiniami, że Piza jest przereklamowana. Że w zasadzie nie warto tu przyjeżdżać, bo nic tu nie ma poza tą wieżą, która wcale nie jest aż tak warta do zobaczenia. Ale skoro byliśmy już to 100 kilometrów dalej, we Florencji, to aż żal było nie przyjechać, bo przecież nie wiadomo, kiedy znów przydarzy się okazja na wyjazd do Włoch. Więc postanowiliśmy zaryzykować i na własne oczy przekonać się, czy faktycznie nie warto tracić czasu na krzywą wieżę w Pizie. W końcu być w Toskanii i nie przyjechać do Pizy to chyba trochę tak jakby być w Paryżu i nie widzieć Wieży Eiffla.
I otóż warto! Wieża wygląda tak jak na zdjęciach w internecie albo jak z telewizji. I jeśli tylko będziecie w Toskanii, to poświęćcie te kilka godzin na przyjazd do Pizy. Fajnie to wieżę zobaczyć. Pięknie się prezentuje - smukła, śnieżnobiała, wspaniale kontraktująca z zielenią placu, na którym stoi. I do tego oczywiście krzywa, jakby przeciwstawiała się prawom fizyki.
Wysiadając na dworcu kolejowym Pisa Centrale kierujemy się Via Franceso Crispi na most na rzece Arno, potem Via Roma dochodzimy już pod krzywą wieżę. W sumie droga z dworca kolejowego pod wieżę to nieco ponad 2 km, spacerem może pół godziny.
Na dość sporym zielonym placu - za sprawą dziwacznej, krzywej wieży, nazwanym Polem Cudów (Campo dei Miracolo) - poza wieżą zobaczymy też katedrę i baptysterium. Są tu prawdziwe tłumy, rocznie Pizę odwiedza 10 mln turystów - każdy z ich ciągnie na Pole Cudów, żeby zobaczyć jedną z najbardziej znanych budowli na świecie. My zresztą też. Wieża ma 55 m wysokości, jest odchylona od pionu o 5 metrów i nie wygląda na swoje ponad 800 lat - budowę rozpoczęto w 1174 roku.
Robimy jeszcze ostatnie zdjęcia z krzywą wieżą i powolnie zaczynamy spacerować w stronę dworca. Wracamy do Florencji. Czasu mamy mało, bo jutro rano jedziemy do Rzymu, ale dobrze, że choć na chwilę przyjechaliśmy do Pizy. Włochy są zbyt bogate i piękne, żeby obejrzeć je podczas jednego wyjazdu, dlatego cieszy tym bardziej, że udało się zajrzeć do Pizy.