Lądujemy na lotnisku Treviso ok. 8 rano. Nasz nocleg jest na głównej wyspie Wenecji, a więc czeka nas jeszcze podróż autobusem. Z lotniska do centrum łatwo i szybko można dostać się autobusami, które odjeżdżają sprzed wyjścia z terminalu. Bilety na autobus kupuje się jeszcze na terenie lotniska w specjalnych automatach (warto mieć na tą okoliczność drobne euro). Rozkład autobusów można znaleźć na stronie lotniska www.trevisoairport.it, ale generalnie jeżdżą one dość często i są skorelowane z rozkładem lotów.
Autobus po przedarciu się przez poranne korki dociera do Mestre (część Wenecji położona na kontynencie), ale my jedziemy dalej. W sumie po ok. 1,5 godzinie drogi docieramy do Wenecji na Piazzale Roma, będące czymś pomiędzy dworcem a parkingiem. To ostatnie miejsce w Wenecji, do którego można dojechać samochodem.
Szybko orientujemy się w topografii i próbujemy odnaleźć swoje położenie na mapie Wenecji. Szybko też znajdujemy nasz hotel na Lista de Spagna. To ledwie 800 metrów - parę minut drogi. Obserwujemy ciekawe zjawisko - Wenecja budzi się dźwiękiem kółek od walizek. Wszędzie dookoła ludzie z bagażami, którzy tak jak my przyjechali tu z samego rana. A że Wenecja to miasto bez samochodów i wcale nie takie duże, nic też dziwnego, że niewielu jest takich, którzy korzystają z wodnych taksówek. Widać, że turyści planują dotrzec do swojego celu o własnych siłach.
Na Wenecję poświęciliśmy dwa i pół dnia. To wystarczy na tzw. niezbędnik. Wystarczy też, żeby zakochać się w tym miejscu:-)
Z mapką centrum nieśpiesznie spacerujemy w kierunku Placu Św. Marka. To od naszego hotelu ok. 2,5 km i 25 minut spaceru. Zresztą to jest właśnie w Wenecji najciekawsze - odkrywanie jej piękna podczas spaceru, niekoniecznie z jakimś konkretnym celem. Tutaj każda uliczka, każdy mostek, kamienica i zaułek, to osobne dzieło sztuki. Nie sposób oderwać wzroku od niektórych budynków czy kanałów, są niepowtarzalne, unikaty na skalę światową. Zresztą nic w tym zresztą dziwnego. W końcu Wenecja to perła na mapie świata, jedyne takie miejsce na ziemi, do którego każdego roku ciągną miliony turystów, ściągniętych tutaj przez czar Wenecji.
Docieramy na Plac Św. Marka. Jest jeszcze przed południem, a już jest tu prawdziwy tłum. To miejsce to Mekka każdego, kto przyjeżdża do Wenecji. W oddali słychać koncerty grane w ogródkach tutejszych restauracji i kawiarni (podają tu pewnie jedną z najdroższych kaw w Europie, doliczając do rachunku m.in. opłatę za słuchanie muzyki na żywo), śmiech dzieci karmiących gołębie, dźwięk dzwona z Campanile (Dzwonnica Św. Marka).
Bazylika Św. Marka niestety w remoncie i częściowo zasłonięta rusztowaniem, ale i tak prezentuje się jak wyjęta z innej bajki - to przecież przykład sztuki bizantyjskiej. Kolejka do zwiedzenia wnętrza na szczęście nie tak długa, jak się spodziewaliśmy i dość szybko dostajemy się do środka. Wnętrze dość ascetyczne w porównaniu z przepychem fasady Bazyliki, ale i tak warto wejść do wnętrza tego kościoła. Można też wejść na górę Bazyliki i zobaczyć widok na Plac Św. Marka z góry.
My jednak decydujemy się na droższą opcję, ale i na widok ze znacznie wyższego poziomu. Wjeżdżamy na windą na Dzwonnicę Św. Marka (99 m) i podziwiamy panoramę Wenecji. Przepiękny widok na Canale Grande, Plac Św. Marka i całą Wenecję z jej wyspami. Zapierający dech w piersiach widok. I szum w uszach, kiedy w końcu przestanie bić dzwon, pod którym się znajdujemy!
Na Placu Św. Marka nie sposób też nie zwrócić uwagi na wieżę zegarową z zegarem astronomicznym, budynki Prokuracji z ich arkadami, a także przypominający rezydencję orientalnego władcy Pałac Dożów.