Aż szkoda być w Gdańsku i nie zajechać do Sopotu choć na chwilę. Miasto znane głównie za sprawą molo i jego najbliższego otoczenia - hotelu Grand Sopot i deptaku zwanego potocznie "Monciakiem". Sopot to nieustający gwar, wrzawa, mnóstwo ludzi na metrze kwadratowym. Wszyscy ciągną w jednym kierunku - na molo.
Sopockie molo to najdłuższa tego typu drewniana budowla w Europie (511 metrów). Znajduje się ono na końcu ul. Bohaterów Monte Cassino (to właśnie słynny "Monciak"), która zaczyna się dosłownie parę kroków od stacji PKP i SKM (Szybkiej Kolei Miejskiej, która wozi turystów i mieszkańców Wybrzeża od Tczewa aż do Słupska i pozwala bardzo szybko przemieszczać się po Trójmieście). Wstęp na molo jest płatny, ale warto wydać te parę złotych (bilet na sobotę dla osoby dorosłej kosztował 4,3 PLN), żeby pospacerować po molo.
Na samym molo zagęszczenie spore, wszędzie turyście, stragany z pamiątkami, imprezy (ja trafiłam akurat na jakieś regaty). Do tego jeszcze kasy biletowe sprzedające wyjściówki na rejsy po Zatoce Gdańskiej i plac budowy, ponieważ na końcu molo buduje się właśnie przystań jachtowa. Ma być gotowa w 2011 roku.
Jeśli znacie molo w Sopocie ze starych pocztówek, to już nie jest niestety to miejsce... Klimat uzdrowiska i kurortu ustąpił miejsca komercji, muzyce z głośników i reklamom zawieszonym pomiędzy latarniami. Spoglądając w kierunku brzegu i hotelu Grand Sopot, nie da się nie zauważyć wielkich balonów reklamowych, scen, piwnych parasoli, głośnych punktów sezonowych imprez i atrakcji (kiedy byłam w Sopocie, akurat były to: konkurs wiedzy o ruchu drogowym dla dzieci, wystawa samochodów, konkurs skoków przez błotną kałużę, etc.). Pisałam w jednym z wcześniejszych postów, że mimo przeogromnej liczby turystów w Gdańsku, w tym mieście się wspaniale odpoczywa. Sopot z całą pewnością równa się rozrywce i tutaj ją znajdziecie. Ale w Sopocie odpocząć bym nie potrafiła. Choć to urocze i jedyne takie w Polsce miejsce, z pewnością warte odwiedzenia, to na wypoczynek nie polecam. Chyba że lubicie plażowanie w zgiełku wszelkiego typu dziwactw;-)
Chyba jeszcze głośniej jest na "Monciaku". No ale tutaj się przecież nie plażuje, tylko bawi, przychodzi zjeść, napić się. To ulica barów, restauracji, klubów i dyskotek, kawiarni. Ciekawym spostrzeżeniem dla mnie była spora ilość barów sushi w okolicach ul. Bohaterów Monte Cassino (w Gdańsku jest zresztą podobnie). Jeszcze kilka lat temu czegoś takiego w Trójmieście nie zauważyłam. Nie wiem tylko, czy to dlatego, że wtedy jeszcze sushi nie jadłam, czy faktycznie te knajpki wyrosły niedawno na fali mody na sushi, która przetoczyła się przez Polskę. Nic niestety nie jestem w stanie zarekomendować, bo jakoś nad morzem mnie na sushi nie ciągnęło. Smaki bardziej kierowały mi się w stronę rybek smażonych, pieczonych, duszonych, grillowanych, wędzonych - przetwożonych w każdym razie.
Na "Monciaku" warto na pewno zatrzymać zatrzymać się przy Krzywym Domku, a może nawet schłodzić się kawą mrożoną w kawiarenkach przy nim położonych. Krzywy Domek pewnie okazalej prezentuje się jesienią czy wczesną wiosną, kiedy to można go zobaczyć w całości. Bo latem przysłaniają go kawiarniane ogródki, parasole, soczysto zielone drzewa. No ale jest to i tak taka mała namiastka Gaudiego w wersji polskiej.